Eva Susso, Benjamin Chaud, Yeti

Zwykle tak jest, że to, co nieznane, wydaje się przerażające. Kiedy jednak okiełzna się smoka, ogra lub Yeti i zajrzy mu się głęboko w oczy, może się okazać, że jest łagodny, pogodny i robi pyszną zupę z szyszek. 

Uno i Mati, bracia znani z powieści Duch z butelki, wybierają się pozjeżdżać na desce w śnieżnym puchu. Zagubieni wśród skąpanych w bieli sosen raczą się mandarynkami i zastanawiają, czy uda im się odnaleźć drogę do domu. Jak na zawołanie zjawia się śnieżny stwór, włochaty, uroczy i totalnie kochany. Bracia nie mają wyjścia, muszą dać się zanieść do jamy Yeti. Spodziewają się jednak, że będą dla niego obiadem, a tymczasem zostają poczęstowani strawą wegetariańską oraz uraczeni kozim mlekiem. Kiedy przerażenie mija, otwiera się miejsce na nowe doznania emocjonalne, smakowe i węchowe. Otwiera się piękny świat tolerancji, odkrywania inności, obcowania z ubogacającymi duszę, choć totalnie nieintuicyjnymi osobnikami. Yeti jest nie tylko miły i mięciutki, jest też piewcą miłości do natury, rodzinnych tradycji, ruchu zero waste i ideologii hakuna matata. Jednak największe zaskoczenie przyjdzie pod koniec, gdy okaże się, że przecież każdy z nas był kiedyś dzieckiem i miał okropnie sekretne sekrety. 

Nie jestem pewna, czy ilustracje Benjamina Chauda przypadają mi do gustu. Dla miłośników prostej kreski i nieskomplikowanej kolorystyki jest w porządku, brakuje może odrobiny ciepła, które wygładza obraz i nastraja melancholijnie. Ale nawet taka dosadna grafika zapewniła totalnie niewegetariańską ucztę dla ducha. Z całego serca cieszę się, że Yeti to taki mądry stwor. Nawet jeśli jest całkiem nieprawdziwy.

Yecik, plecik, plums!

Zdjęcie okładki ze strony Wydawnictwa Zakamarki.