Herve Tullet, Gra cieni
Na pewno znacie książkowe abrakadabra z magikiem Turlututu albo wspaniałą interaktywną książkę o kolorowych kropkach. Niniejsza książka Tulleta jest trochę inna, chociaż też dziurawa i nie tylko do czytania.
Ta jedyna czarna książka Autora o białych włosach to nocna podróż po przydomowym ogrodzie. Coś tam chrobocze i hałasuje, trzeba sprawdzić, co to może być. Nasz niedoskonały wzrok i podatny na sugestie słuch często zawodzi i w gęstwinie trudno znaleźć hałasującego intruza. Na szczęście mamy latarkę, by w ogrodzie różnorodności znaleźć to, czego szukamy, a przy okazji dobrą zabawę. Obrazki, które ukazują się na suficie – bo tak właśnie podświetlamy i oglądamy sobie zaproponowane przez Tulleta wycinanki – układają się w labirynt liści, zwierząt, odgłosów i wspólnych pomysłów. Gdy na zewnątrz jest już ciemno, przygotowujemy sobie naszą domową, dodatkową ciemność, a w niej szukamy tego, co jeszcze nieodgadnione. Czasem coś nas zaskoczy, czasem pójdziemy nie tam gdzie trzeba i zaatakuje nas wąż. Ale przecież jesteśmy razem, i gdy się przestraszymy, możemy poświecić wężowi w oczy. Ucieka wtedy spłoszony i zwija się jak rogal w kącie sufitu. Odchodzi w ciemność i przestajemy się go bać.
To piękne, że tętniące życiem książki Tulleta mają taki więziotwórczy efekt. Polecam z całego serca 🙂
Zdjęcie okładki ze strony Wydawnictwa Insignis Media.