Robert Małecki, Skaza
Zapomnijcie o wszystkim, cokolwiek mówiłam o Robercie Małeckim. Jeśli chwaliłam, to za mało, jeśli ganiłam… no, nie ganiłam 😉 Jedno pewne: tak spektakularnego sukcesu i to w tak krótkim czasie nie odniósł chyba żaden debiutant.
Robert postanowił wyjechać z Torunia. Zostawił Marka Benera i jego smutne życie, by odpocząć na prowincji i przekonać się, że mała miejscowość ma do zaoferowania problemy równie krwawe, rzeczywistość równie szarą i przygnębiającą i życie tak samo nieatrakcyjne jak duże miasto. Trochę fajtłapowaty Bener o duszy romantyka został zastąpiony komisarzem policji, doświadczonym gliną, który niewiele mówi, cały czas coś robi, ale nie wpada na szalone pomysły i nie pakuje się w niestworzone sytuacje, które rozwiązać może jedynie departament efektów specjalnych. Akcja nie skacze zatem jak roztrzęsiona trampolina, nie musimy zastanawiać się, jakim cudem milion przypadków akurat dla tego jednego policjanta zrobiło wyjątek i połączyło swój bieg. Skaza jest w zasadzie sfabularyzowanym dokumentem, streszczającym pracę policji, przy okazji opowiadającym o życiu, z całym jego tragicznym bagażem. Jest zatem rzeczony policjant z własną tragedią w tle, rodziną rozsypaną jak puzzle nie do ułożenia w jakikolwiek spójny obraz. Jest chełmżyńska codzienność, zwykli ludzie, strach, zależności i koszmary przeszłości. Jest miłość, bez patosu, bez fajerwerków, zwykła, codzienna, nieznacznie rozjaśniająca rzeczywistość. Jest wreszcie zbrodnia, w której nie ma absolutnie nic ekscytującego, bo jak ludzka zawiść, podłość i gniew mogą być ekscytujące?
I dlatego uważam, że Małecki niesamowicie ewoluował. Najgorsze dopiero nadejdzie i pozostałe tytuły toruńskiej trylogii to tylko przedsmak warsztatu, wstęp do gęstej, szarej, śmiertelnie poważnej Skazy. Nie dość, że książka czyta się sama, kreuje w wyobraźni niezwykle wyraźne pejzaże, to uwrażliwia na poszczególne zagadnienia: zwyczajne życie, zwyczajną pracę, zwyczajną zbrodnię. Brawa, duże brawa! Oby Wada zapowiedziana na 2019, była równie opasła, mroczna i gęsta.
Ale muszę się przyczepić do jednej sprawy. Jakkolwiek treść książki jest fantastyczna (dawno nie piałam tak głośno z zachwytu), to edytorsko coś się… hm, stało. Książka zawiera liczne literówki, gramatyka zdań jest często tak skomplikowana, że ciężko zrozumieć treść, czasem brakuje kropki czy przecinka… Wierzę, że to jedynie przeoczenia, ale przecież wpływają na całościowy odbiór książki.
Zdjęcie okładki ze strony Wydawnictwa Czwarta Strona.